poniedziałek, 5 października 2015

Wszystko się kiedyś kończy...

...a coś innego zaczyna!

W moim przypadku zakończyłam edukację w szkole podstawowej i jak to zwykle bywa przyszło mi pożegnać się z moją klasą. Spędzone sześć lat razem to jednak coś. Tyle wspomnień, uśmiechów, łez, ocen zarówno dobrych, jak i tych złych. Na wczorajszym zakończeniu roku płakali niemalże wszyscy. Pożegnania i rozstania nie są moją mocną stroną, przyznaję się bez bicia. No ale może po kolei.

Przedwczoraj tradycyjnie wstałam grzecznie o 7.00 rano. No dobrze, budzik zadzwonił o 7.00, a ja raczyłam wyjść z łóżka o 7.25, ale to szczegół. Ubrałam się w (jakby to kogoś obchodziło) białą sukienkę z czarnym kołnierzykiem, fioletowy żakiet i czarne balerinki. Tradycyjnie - jak to na każdym zakończeniu roku w mojej szkole bywa - o 8.00 była w kościele msza. Nic długiego, pół godzinki i do widzenia. Potem wszyscy razem poszliśmy przed szkołę, gdzie zawsze odbywają się zakończenia i rozpoczęcia roku. Gadanina Dyrektora, witanie uczniów, zaproszonych gości..., monotonia, rzekłabym. No ale nic na to nie poradzę, tak było, jest i prawdopodobnie zawsze będzie. Więc te dziesięć minut przesiedziałam rozmawiając z koleżanką o tym, że w naszym nowym gimnazjum pewnie zgubimy się 5 razy, zanim w ogóle dojdziemy na pierwszą lekcję. Ach, dwie fajtłapy się dobrały... Po krótkim wstępie wreszcie nadszedł czas na rozdanie świadectw! Nadszedł czas na szóstą klasę. Nie byłam pewna, co do jednej oceny, więc troszkę się denerwowałam.

Najpierw były rozdawane świadectwa z czerwonym paskiem. Wiedziałam doskonale, że będę je miała. Wyczytano moje nazwisko, wyszłam dumnie z ławki. Dyrektor mi pogratulował, dostałam świadectwo. W nagrodę za nie otrzymałam wie plansze z pierwiastkami chemicznymi (och, jak się cieszę), które przydadzą się mi w gimnazjum. Co prawda nie zrozumiałam z nich ani słowa, ale co tam. Spojrzałam szybko na tył świadectwa. Niestety, nie udało się. Z polskiego mam 5, a nie 6. Tu nawiążę do obrazka powyżej. Nie przejęłam się. Cieszyłam się, bo przecież mogło być gorzej! Ze wszystkich innych przedmiotów miałam oceny jakie miały być. Średnia wyszła mi 5.72! Ładna na koniec podstawówki, ślicznie będzie się prezentowała na podaniu do gimnazjum :).

Wszelkie książki i dyplomy dostaliśmy dzień wcześniej. Na (nazwijmy to) balu szóstoklasisty. Niestety nie było mnie tam, bo miałam w tym samym czasie występ w Teatrze Wielkim. Mama odebrała wszystko za mnie. Było tego dużo, ale bardzo cieszę się z moich nagród. Dostałam Słownik Lektur i Słownik Poezji, oraz książkę o roślinach i "Poczet Władców Polskich".

Podczas gdy wszystkie klasy rozeszły się do swoich klas, my zostaliśmy sami. No i nadszedł moment pożegnania. Nasza wychowawczyni podeszła do nas i automatycznie się rozkleiła. Wszyscy ją przytulali, dziękowali. Na początku byłam twarda, ale żegnając się z moją klasą, a później ponownie z naszą wychowawczynią, łzy same napływały mi do oczu. Wszystkie wspomnienia nagle przeleciały mi przez myśli i nie wytrzymałam. Potem biegałam jeszcze od nauczycielki do nauczycielki i żegnałam się ze łzami w oczach. Potem poszłam do sekretariatu i drżącą ręką podpisałam Księgę Absolwentów i odebrałam stypendium. No i wyszłam ze szkoły. W tym właśnie momencie rozpoczęłam nowy etap w moim życiu. Od razu po wyjściu zawiozłyśmy z mamą świadectwo i wyniki z Egzaminu Szóstoklasisty do gimnazjum. Płakałam wtedy co chwilę. Ale jak na optymistkę przystało musiałam odnaleźć plusy w całym. Nie można się załamywać. Życie każdego jest skonstruowane tak, a nie inaczej i - chcąc, nie chcąc - musimy to zaakceptować. Skąd możemy wiedzieć, czy to, co się zacznie nie będzie o niebo lepsze od tego, co się skończyło? Myślmy optymistycznie i żyjmy chwilą, zostawiając swoje smutki w tyle!

źródło wszystkich obrazków: klik!

A Wy jak tam? Zadowoleni ze świadectw?

Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć Wam udanych wakacji!

Pozdrawiam,

Julka.

Wieszak na naszyjniki DIY

W najnowszej Superlini możemy znaleźć m.in. artykuł, w którym dowiemy

się czego nam tak naprawdę brakuje, gdy sięgamy po "coś dobrego".

Opiszę to bardzo skrótowo.  Sięgamy po:

- dlaczego to robimy...Czekolada:

- świadczy o głodzie miłości Nabiał:

- ochotę na niego mają osoby smutne, depresyjnePieczywo, ryż, makarony:

- sięgamy po nie, gdy szukamy ukojenia i uspokojenia Dania pikantne:

- apatyt na nie mają Ci, którym brakuje ekscytujących przeżyć, którzy chcą intensywnie doświadczać życiaSłone przekąski:

- jemy je, aby rozładować napięciePotrawy wysokotłuszczowe:

- chętkę na nie mają osoby bojące się wewnętrznej pustkiCukierki:

- opychamy się nimi, bo w sprzedaży brakuje słodkich owoców, które dostarczały energii naszym przodkomOrzechy i masło orzechowe:

- sięganie po nie świadczy o potrzebie zabawy 

Jest

również opisanie, jak sobie pomóc. Ja się dowiedziałam, że dzięki temu,

iż prowadzę bloga mam mniejszą ochotę na "coś dobrego", bo w ten sposób

uwalniam emocje. Dowiedziałam się również, że naukowcy

proponują jedzenie 9 razy dziennie. Podzielili wolontariuszy na 2 grupy.

Jedna jadła mniej niż 6 posiłków dziennie, a druga 9 (oczywiście

mniejszych). Ci, którzy jedli częściej szybciej zrzucali kilogramy. Hmmm...

Oprócz

tego znalazłam też wiele innych, przydatnych informacji. Zachęcam więc

do kupna (kosztuje 6,99zł). A jeśli jesteście cierpliwe, to na ich

stronie znajdziecie wybrane artykuły, tylko że z dużym opóźnieniem.

Niestety. http://superlinia.pl/

Zalotnice i wiedźmy - Joanna Miszczuk

Zanim przystąpiłam

do napisania wypowiedzi o nowej książce Joanny Miszczuk, „Zalotnice

i wiedźmy, przeczytałam moją nad wyraz pozytywną recenzję na

temat jej literackiego debiutu „Matki, żony, czarownice" i

wprost nie mogę uwierzyć, że przez rok tyle mogło ulec zmianie.

Pytanie tylko, czy aż w tak diametralny sposób zmienił się mój

czytelniczy gust, czy może autor może spaść tak nisko w

notowaniach i pogorszyć swój warsztat pisarski?

Joanna Miszczuk to

sympatycznie wyglądająca, ruda kobietka po czterdziestce, pochodzi

z Wrocławia, choć większość swojego życia spędza w innych

przepięknych miastach Europejskich, takich jak Paryż czy Berlin.

Jej debiutem była lektura „Matki, żony, czarownice" w której

nie szczędziła informacji o sobie lub o swoich alter ego. Nie było

to jednak książka autobiograficzna, ale także ogromna saga

rodzinna, która obejmowała prawie każdą epokę, poczynając od

średniowiecza, a kończąc na PRL-u. Dla mnie była to swoista

podróż w zamierzchłe dzieje, które są niezwykle ciekawe i

fascynujące. Niestety, kontynuacja tej przyjemnej lektury ogromnie

mnie rozczarowała, niby styl ten sam, okładka przecudna, jednak

jest coś co bardzo negatywnie wpłynęło na „Zalotnice i

wiedźmy".

Główna

bohaterka, Asia to kobieta z dzieckiem i mężem pracująca w

świetnej firmie w Berlinie. Nic nie jest jednak takie jakie być

powinno. Mąż ją zdradza i żąda rozwodu, do tego w pracy

pojawiają się ogromne problemy, których jedna kobieta może nie

udźwignąć. W trudnych dla siebie momentach Asia czyta o swoich

odważnych, mądrych i przebiegłych prapra...babciach.

Wynudziłam się

niezmiernie mimo tego całego przyjemnego stylu pisania autorki,

które zmieniło się na bardzo infantylne oraz mało kreatywne,

aczkolwiek nie jest to najgorszym aspektem całej opowieści. Co mnie

tak zbulwersowało, aby zmienić dobre zdanie o autorce? Dla mnie

jest niedopuszczalne aby pisać książkę bez właściwie pomysłu,

przynajmniej w moich odczuciach autorka nie miała zupełnie pojęcia

o czym tu pisać, dlatego zaserwowała nam kawałki ze swojego życia,

o swojej pracy, swoim rozwodzie, swoich przyjaciołach i swoim

kochanku. Ile można?! A gdzie te ulubione wstawki z historii? Są,

są, jednak w jakich skromnych ilościach, parę rozdziałów.

Niewiele w porównaniu do ostatniego tomu, czyżby autorka

oszczędzała materiał na kolejną część? Może jednak lepiej

było pozostać przy jednej, bardzo dobrze napisanej lekturze, niż

rozwlekać się na miliony mało poczytnych tomów?

Bohaterowie

całkiem dobrze wykreowani, jednakże jest o nich tak mało, iż

zupełnie nie miałam głowy, aby się z nimi utożsamiać. Właściwie

prawie wszystko działo się tak samo, zachodziła w ciążę i

podczas porodu umierała. Klątwa, omen, czy może mała kreatywność

autorki? Do tego wybrane bardzo ciekawe czasy, koniec średniowiecza,

początek nowożytności. Trudno jednak przyznać, że koloryt epoki

jest dobrze oddany, za mało opisów, za mało skupienia się pisarki

na wątkach historycznych, najwięcej możemy przeczytać o jej

cudownym zakochaniu oraz przesłodzonych opisów wspólnego życia

pod każdym aspektem, takich opisów nie da się czytać.

„Zalotnice i

wiedźmy" w moich oczach skreśliły autorkę, którą uważałam

za bardzo zdolną, polską pisarkę na której trzeba skupić choć

odrobinę uwagi, bo z tej mąki będzie chleb. Niestety pomyliłam

się, zupełny brak pomysłu na powieści, pisana na jedno kopyto,

byleby się sprzedała. Dla mnie zupełna pomyłka. 

Za książkę dziękuję wydaniwctu Prószyński i S-ka.

Książkę można znaleźć tutaj.

Wszystko o wszystkim...

Ostatnio nie mam czasu na bloga... Ale to się na pewno zmieni...Kiedy?Po bardzo ważnych egzaminach ktore sa juz 13-14 kwietnia z kinezyterapii...Kinezyterapia (to nic innego jak leczenie ruchem, tzn cwiczenia na UGUL, z piłką, z dyskami itp...)Wiecej znajdziecie tutaj o kinezyterapii KLIK ...

 

Wydaje mi sie ze jestem w tym temacie zielona i nie uda mi sie zdać egzaminu...Ale czytam duzo ksiązek. Przeglądam internet... I zalamuje ręce czy uda mi sie to wszystko spamiętać tym bardziej ze to egzamin praktyczny...

Teoria zaliczona na 5-...

Ajć żeby tak łatwo poszlo mi z zadaniami w praktyce...Trzymajcie kciuki 13-14 kwietnia od godziny 8:00 :***

A po za tym jak wspomnialam wcześniej...Zaczełam o siebie dbac tzn. dieta , fitness i 3l wody minimum.

Dieta to 70% ćwiczenia tylko 30% (3 razy w tygodniu fitness) i silna motywacja=  za 3 tygodnie dadza juz pierwszy efekt.Z każdą wizyta czuje sie lepiej... moja samoocena jest wyższa a samopoczucie swietne.

Na fitness raz w tygodniu chodze z koleżanką... 2 razy z mamą (dala sie namowic) i jest mi za to wdzięczna...

Mam nadzieje ze juz nie dlugo będe mogla pokazac Wam efekty... (pierwsze juz sa ale wole nie zapeszać (:)

 

 A to już bardziej Świątecznie:)

i moj ukochany półtoraroczny siostrzeniec Oskaruś (ktory uwielbia "rozmawiac" przez telefon)

Kochane obiecuję ze jak tylko skoncze egzaminy (sa to jedne z trzech przedemna) to będe tu częsciej...

Dużo Ciepła dla Was:***

za górami za lasami biegła Moni z maratończykami

Jeśli czytasz ten wpis to znak, że twoja dusza sportowca chce stanąć na starcie i przeżyć wszystko, co ja. Wkraczasz do świata, gdzie cierpienie miesza się z radością, a chwile bólu przeplatane są ze szczęściem. Zapraszam cię na mój pierwszy maraton, puść wodze fantazji. Unieś się, odpłyń na chwilę, poczuj to i zostań ze mną. Pora uwierzyć, że marzenia stają się rzeczywistością.

6.00 bluzka nie układa się tak jak chciałam, numer się odpina, śniadanie nie smakuje, brak czasu na wszystko, rano przed startem wszystko idzie pod górę.

                                                     Rozgrzewka:)

Baloniki pacemakerów, z czasem

9.00 ustawiam się na linii startu, słońce praży niemiłosiernie, znalazłam mojego pacemakera, wszędzie wrzawa, ludzie kibicują, krzyczą, emocje są ogromne, wiem że przebiegnę, czuje ogromną siłę, 3,2,1, start5 km biegnę jak na skrzydłach, czuję się fantastycznie, rozmawiam śmieję się, doping jest wielki, dobiegamy do punktu orzeźwienia- gdzie nie ma dla nas wody, co???10 km nadal idealnie, podbieg na którym czeka na mnie welocyped, słyszę swoje imię, znajome hasła, uśmiechnięta przyśpieszam. Punkt odżywczy- nie do wiary nie ma dla nas cukru , zostały tylko resztki bananów, co to ma być? zjadam żela15 km jest bardzo duszno, paruje asfalt, wdycham spaliny od których dostaje mdłości, od autobusów, które przejeżdżają na sąsiednim pasie bucha żar, biegnę z zajączkiem, a raczej unoszę się.

                                                                 W tłumie

20 km klapa organizacyjna, gdzie ten cukier? błagam o kostkę, dostaje tylko izo.  Jest tak gorąco, boże jaki jest skwar, popijam wodę z bidonów, z tłumu słyszę swoje imię, uśmiech nadal szeroki.25 km w kilka sekund wszystko się zmiana, jestem cała rozgrzana, moje ciało paruje, przed oczami rozmywają się twarze biegaczy, od środka bucham żarem, motywacja spada do zera. Dziewczyna, która biegła w mojej grupie zmierza w stronę karetek. Pije małymi łykami, kręci mi się w głowie, dotykam czoła, parzy, na skórze pojawiają się dreszcze, wyciągam mp3, nie zmieniam tempa. Przed oczami mam ciemne plamy, za chwilę zemdleję, muszę zrezygnować, karetki kuszą, zaraz tam pójdę, nie ma sensu, nie dobiegnę. Dobiegam do punktu, gdzie sięgam po kostkę cukru, za późno, to juz jest za późno. Biorę wodę, wylewam ja na głowę, polewam swoje ciało, zaczyna mi wracać świadomość. Te minuty decydują o moim dalszym biegu.30 km ściana minęła, walka która toczyła się w mojej głowie jest nie do opisania. Kosztowała mnie zbyt wiele energii, zgubiłam pacemarkera, woła mnie z daleka, mojej grupy już nie ma, sporo osób zrezygnowało, inni już od dawna idą, zostałam sama w oddali jeszcze dostrzegam truchtających. Widzę klubowiczów, zerkam w ich stronę, jednak ich ,, nie zauważam"(jadą na metę, gdzie jest już moja siostra, ktoś jej mówi ,,z Moniką, jest nie najlepiej"). Pojawia się mój chłopak na rowerze, proszę go aby polewał mnie wodą. Na punkcie pochłaniam swojego żela, zjadam cukier i polewam się spora ilością wody, która wylewa mi się nawet z butów. Mijam ludzi, oni idą ja mam w sobie siłę , biegnę, czuje ból, koszulka schnie momentalnie, czy jestem aż tak rozgrzana, czy jest aż tak gorąco?

                                          Taśmy, które ratowały, moje kolana

35 km polewam się wodą, spływa mi do oczu, ciało błaga- przestań biec, biegnie już tylko mój umysł. Dlaczego jest tak gorąco? niech spadnie deszcz, błagam o ulewę. Podbiegi, są nie wiarygodnie trudne. Sunę nogami, kolana ,,parzą" z bólu, pot spływa do oczu. Patrz ile za tobą, patrz ile za tobą, patrz ile za tobą...36 km myślę o swoim biegu, wszystko było idealnie, poziom cukru, który spadł mi momentalnie i jego brak na punktach, zmienił mój bieg w walkę. Czy tak musiało być? Biegłam krok w krok z zającem, nawet miałam w planach sprint do mety. Czy tego nie dało się uniknąć?38 km widzę ludzi siedzą na krawężnikach, leżą na trawie, idą, karetki jeżdżą jak oszalałe. Widzę medyków opatrują, cucą, ściągają z trasy. Wody, chcę ją pić litrami. Przebiegam przez moje osiedle, widok mojego domu i myśl, że mogłabym już odpocząć ,,boli". Z daleka dostrzegam znajomego biegacza- idzie. Pękam, podbiegam, zatrzymuje się, podbiegam, idę. Maszeruję, dziwne myśli, nie zdążę, skończy mi się czas, nie dam rady.

                                                           Trasa biegu   

39 km polewam się wodą, pora się ocknąć, wylewam na siebie wszystko co dostaję nawet izotonik i z ogromnej butli robię sobie prysznic, jestem cała mokra. Ta chwila jest przyjemnością, spotykam znajomych. Pozytywne myśli unoszą się na ziemią. Dotoczę się choćby na czworaka, to mój maraton. 41km zaczynam biec42,195 km dobiegam do mety, rzucają się na mnie, gratulują. Ktoś na szyję wkłada mi medal, dotrwałam do końca, wygrałam tą walkę. Szczęśliwa, obolała, było cudownie :)

                                                                Trasa biegu

                                                  To zdecydowanie o mnie :)

Wyzerowane w grudniu:)

Chyba już standardowo, z poślizgiem pokażę Wam co wyzerowałam w grudniu. Muszę stwierdzić, że dzięki tej akcji i przeglądowi mojej toaletki udało mi się znacznie zmniejszyć jej rozmiary:) Pozbyłam się wszystkiego co przeterminowane lub czego od dawna nie używałam i nie zapowiadało się na używanie w najbliższym czasie. A poniżej rezultaty mojego zerowania, 4 kosmetyki na 6 :)  Woda do płukania ust- Rossmann Takie produkty nietrudno zużyć :) Średnio polecam ze względu na kolor - po każdym płukaniu trzeba dokładnie umyć zlew, bo barwnik się na nim osadza..Emulsja nawilżająco-rozświetlająca - Olay Nie zużywałam jej na siłę... A ponieważ używam tej emulsji tylko pod makijaż, jeszcze trochę ze sobą pobędziemy - chociaż marzy mi się już zmiana na nowe opakowanie.Tonik do cery normalnej i mieszanej- Lirene Toników używam bardziej z musu niż przyjemności. Nie spotkałam jeszcze swojego ideału. Chociaż jeden ma duże szanse na uzyskanie takiego miana :) Na razie jestem w trakcie pierwszego opakowania. Ten tonik był fajny, ale jakoś szczególnie nie nie zachwycił.

Peeling morelowy głęboko oczyszczający- St. IvesTu doszliśmy do zmęczenia materiału:) Peeling świetny, ale był tak wydajny, że chciałam żeby się już skończył. Pewnie minie trochę czasu zanim kupię jego zamiennik (produkowany teraz przez Sorayę). Na razie mamy się dość, mimo fajnego działania.Intensywnie regenerująca maseczka do włosów blond- BiovaxPrzybyło mi ostatnio produktów do włosów i stwierdziłam, że nie ma sensu zużywać tej maski dla samego zużycia. Maski są cięższe od odżywek, więc nie używa się ich codziennie. Dodaję ją jako jeden ze składników do robionych masek :) Może więc jeszcze trochę mi posłużyć.  Krem do skóry normalnej i mieszanej- GarnierNie wiem jak u Was, ale moja skóra jakoś nie przepada za kremami Garnier. To był jeden z tych kremów... Nie mam pojęcia co, ale chyba coś mnie w nich uczula. Nie zawsze, ale często po stosowaniu ich kremów lekko piecze mnie skóra... Starałam się go zużyć, ale pod koniec opakowania zrezygnowałam i resztka produktu wylądowała w koszu.PozdrawiamKokosowa-Panna

za górami za lasami biegła Moni z maratończykami

Jeśli czytasz ten wpis to znak, że twoja dusza sportowca chce stanąć na starcie i przeżyć wszystko, co ja. Wkraczasz do świata, gdzie cierpienie miesza się z radością, a chwile bólu przeplatane są ze szczęściem. Zapraszam cię na mój pierwszy maraton, puść wodze fantazji. Unieś się, odpłyń na chwilę, poczuj to i zostań ze mną. Pora uwierzyć, że marzenia stają się rzeczywistością.

6.00 bluzka nie układa się tak jak chciałam, numer się odpina, śniadanie nie smakuje, brak czasu na wszystko, rano przed startem wszystko idzie pod górę.

                                                     Rozgrzewka:)

Baloniki pacemakerów, z czasem

9.00 ustawiam się na linii startu, słońce praży niemiłosiernie, znalazłam mojego pacemakera, wszędzie wrzawa, ludzie kibicują, krzyczą, emocje są ogromne, wiem że przebiegnę, czuje ogromną siłę, 3,2,1, start5 km biegnę jak na skrzydłach, czuję się fantastycznie, rozmawiam śmieję się, doping jest wielki, dobiegamy do punktu orzeźwienia- gdzie nie ma dla nas wody, co???10 km nadal idealnie, podbieg na którym czeka na mnie welocyped, słyszę swoje imię, znajome hasła, uśmiechnięta przyśpieszam. Punkt odżywczy- nie do wiary nie ma dla nas cukru , zostały tylko resztki bananów, co to ma być? zjadam żela15 km jest bardzo duszno, paruje asfalt, wdycham spaliny od których dostaje mdłości, od autobusów, które przejeżdżają na sąsiednim pasie bucha żar, biegnę z zajączkiem, a raczej unoszę się.

                                                                 W tłumie

20 km klapa organizacyjna, gdzie ten cukier? błagam o kostkę, dostaje tylko izo.  Jest tak gorąco, boże jaki jest skwar, popijam wodę z bidonów, z tłumu słyszę swoje imię, uśmiech nadal szeroki.25 km w kilka sekund wszystko się zmiana, jestem cała rozgrzana, moje ciało paruje, przed oczami rozmywają się twarze biegaczy, od środka bucham żarem, motywacja spada do zera. Dziewczyna, która biegła w mojej grupie zmierza w stronę karetek. Pije małymi łykami, kręci mi się w głowie, dotykam czoła, parzy, na skórze pojawiają się dreszcze, wyciągam mp3, nie zmieniam tempa. Przed oczami mam ciemne plamy, za chwilę zemdleję, muszę zrezygnować, karetki kuszą, zaraz tam pójdę, nie ma sensu, nie dobiegnę. Dobiegam do punktu, gdzie sięgam po kostkę cukru, za późno, to juz jest za późno. Biorę wodę, wylewam ja na głowę, polewam swoje ciało, zaczyna mi wracać świadomość. Te minuty decydują o moim dalszym biegu.30 km ściana minęła, walka która toczyła się w mojej głowie jest nie do opisania. Kosztowała mnie zbyt wiele energii, zgubiłam pacemarkera, woła mnie z daleka, mojej grupy już nie ma, sporo osób zrezygnowało, inni już od dawna idą, zostałam sama w oddali jeszcze dostrzegam truchtających. Widzę klubowiczów, zerkam w ich stronę, jednak ich ,, nie zauważam"(jadą na metę, gdzie jest już moja siostra, ktoś jej mówi ,,z Moniką, jest nie najlepiej"). Pojawia się mój chłopak na rowerze, proszę go aby polewał mnie wodą. Na punkcie pochłaniam swojego żela, zjadam cukier i polewam się spora ilością wody, która wylewa mi się nawet z butów. Mijam ludzi, oni idą ja mam w sobie siłę , biegnę, czuje ból, koszulka schnie momentalnie, czy jestem aż tak rozgrzana, czy jest aż tak gorąco?

                                          Taśmy, które ratowały, moje kolana

35 km polewam się wodą, spływa mi do oczu, ciało błaga- przestań biec, biegnie już tylko mój umysł. Dlaczego jest tak gorąco? niech spadnie deszcz, błagam o ulewę. Podbiegi, są nie wiarygodnie trudne. Sunę nogami, kolana ,,parzą" z bólu, pot spływa do oczu. Patrz ile za tobą, patrz ile za tobą, patrz ile za tobą...36 km myślę o swoim biegu, wszystko było idealnie, poziom cukru, który spadł mi momentalnie i jego brak na punktach, zmienił mój bieg w walkę. Czy tak musiało być? Biegłam krok w krok z zającem, nawet miałam w planach sprint do mety. Czy tego nie dało się uniknąć?38 km widzę ludzi siedzą na krawężnikach, leżą na trawie, idą, karetki jeżdżą jak oszalałe. Widzę medyków opatrują, cucą, ściągają z trasy. Wody, chcę ją pić litrami. Przebiegam przez moje osiedle, widok mojego domu i myśl, że mogłabym już odpocząć ,,boli". Z daleka dostrzegam znajomego biegacza- idzie. Pękam, podbiegam, zatrzymuje się, podbiegam, idę. Maszeruję, dziwne myśli, nie zdążę, skończy mi się czas, nie dam rady.

                                                           Trasa biegu   

39 km polewam się wodą, pora się ocknąć, wylewam na siebie wszystko co dostaję nawet izotonik i z ogromnej butli robię sobie prysznic, jestem cała mokra. Ta chwila jest przyjemnością, spotykam znajomych. Pozytywne myśli unoszą się na ziemią. Dotoczę się choćby na czworaka, to mój maraton. 41km zaczynam biec42,195 km dobiegam do mety, rzucają się na mnie, gratulują. Ktoś na szyję wkłada mi medal, dotrwałam do końca, wygrałam tą walkę. Szczęśliwa, obolała, było cudownie :)

                                                                Trasa biegu

                                                  To zdecydowanie o mnie :)